orientacja auto- i allopsychiczna zachowana
Bezradność to zabawny stan. Wszechpożerający i nienażarty. Czarna dziura pochłaniająca wszystko dookoła. Gdyby potraktować ją jako wszystkozasysający odkurzacz - sprawa robi się ciekawsza. Takie wizualizacje dobrze robią na stany z pogranicza niechęci i bezradności. Ostatnio miałam do czynienia z nadzwyczaj ponurą i niezadowoloną kobietą. Siedziała za stołem i lustrowała nieprzychylnym okiem otoczenie. Gdyby mogła pluć jadem, pewnie by to zrobiła. Skojarzyła mi się z ogromną prehistoryczną jaszczurką nadymającą skrzela (?). I napięcie choć trochę opadło. Wiem, że to co najmniej nieładnie tak myśleć o ludziach. Miałam jednak do czynienia z narastającą własną frustracją, która powoli zaczynała uniemożliwiać mi funkcjonowanie w obecności tej kobiety. Cóż, czasami trzeba zadbać o własne cztery litery lub szumnie mówiąc - podstawowe zasady higieny psychicznej.
Propo tej higieny. Spotkałam się jakiś czas temu z wypowiedzią czytelniczki "WO". Utyskiwała ona na popularny - w jej opini - obecnie paradygmat "ja", "mnie", "dla/o mnie" itd. Wszechwładza egoizmu i własnego interesu. Rozumiem jej złość. Rozumiem też tych, którzy wyznają ideologię "ja", jak i tych hołdujących zasadzie "inni/ dla innych". Oczywiście wszystko powinno zmierzać do cudownego, radosnego i pełnego spokoju wypośrodkowania. No ba. Tylko jak? Wielu wydaje się stosować zasadę "mini-maxu" w myśl której albo wszystko dla mnie, albo dla innych. Wielu pozostaje przy opcjonalnemu "nie wiem" i podążą za instynktem, superego albo po prostu innymi. Fashion victim, ideology victim, self victim i można mnożyć.
W pewnym momencie nie można już dociec o co komu chodzi. Czy to ja chcę czy inni, czy może inni we mnie lub ja w innych. Baudrillard zaciera ręcę i mówi: symulakry! Praca ścięgien - czynię więc jestem. Powtarzam więc jestem. Tylko że... no nie ma mnie. Pytanie o mnie sprowadza się zamiast "dlaczego jestem" do: "dlaczego raczej jestem niż mnie nie ma". Pewna kobieta chorująca na schizofrenię powiedziała raz "jest mnie pół". Chciałam odpowiedzieć, że czuję się tak samo, z tą różnicą, że rodzina nie chce się jeszcze z tego powodu mnie pozbyć. Dlaczego? Bo wiem jak mam na imię i który mamy rok? Sprowadzałoby się to do tego, że zakorzenienie w rzeczywistości konstytuuje mnie. Pytanie tylko jakiej rzeczywistości? Indywidualnej czy namnożonej poprzez wielokrotną percepcję? No i nie wiem, a odkurzacz znowu w ruchu.
cholera, ale świetny tekst, będę musiał (znowu) nad nim myśleć. Jakaś jungowska synchroniczność, parę godzin temu pomyślałem że idea "nie ma mnie", ja to złudzenie, jest całkiem rozsądna. Ach ta schizofrenia, jakich inspiracji dostarcza! My, symulakry. "Być" to tylko termin w języku, więc zasadne jest pytanie, czy temu terminowi coś odpowiada?
OdpowiedzUsuńniby język konstytuuje rzeczywistość. Baudrillard zaś twierdzi, że nie bardzo, bo znak nie odsyła już do rzeczywistości tylko do innego znaku, i tak w kółko. w konfrontacji z różnymi tezami w końcu czuję się jak ten człowieczek w szpitalnym ubraniu.
OdpowiedzUsuńdziękuję za powyższe słowa