święte obudzenie

podchodzę do R., znamy się tak trochę, na luzie, tzw. na "cześć". kilka rozmów dotyczących frustracji zajęciami, wymaganiami itp., nawet wypady w gronie towarzyskim, zabawnie, miło, przyjemnie, niezobowiązująco. otóż widząc R. teraz, nie jestem może w najlepszej kondycji psychofizycznej, ale poziom uprzejmości nadal pozostaje wysoki. ogółem jeszcze "chce mi się" oddychać, mówić, itd. podchodzę więc jak zazwyczaj, jeszcze na luzie, witam się, zapytuję i zaczynam czuć jak brnę. z każdym słowem, ba, z każdą głoską coraz bardziej. zająkuję się, kontakt wzrokowy umyka. w powietrzu jakieś niezadowolenie, znudzenie, przymus, wycofuję się. siadam w oddali. dyskomfort trwa nadal i myślę sobie, co się stało właśnie, że jeszcze to czuję. teb brak przyzwolenia na własne słowa, wyraz twarzy. 

swoją drogą, to zabawne jak bardzo zakorzenione są w nas schematy, obrazki, gotowe filmy (jak mówi O.) widzimy, kojarzymy, puszczamy. perpetuum mobile, perpetuum bąbile. i tak jakoś jestem, ale nie bardzo wiem jak. konstytuuje mnie czyjś film. ktoś modeluje mnie, ustawia, ugniata, przyciska. oczywiście nie zawsze. cenzorzy bywają różni. dotychczas wydawało mi się, że najgorsi są ci wewnętrzni, bo trudno polemizować ze sobą samym. jednak z biegiem czasu, mam wrażenie, że dochodzi tu do jakiejś koalicji i duchy sprzysięgają się z żywymi. żywi wymagają, duchy przyzwalają.

owe wymagające osoby  zawsze wzbudzają we mnie stan lekkiego  poddenerwowania. to jak wyjść na scenę w określonej roli i nie bardzo tekst pamiętać. plątać się, jak czwartoklasista recytujący wierszyk Słowackiego. dukać i bąkać, żłobiąc nóżką w podłodze. dostajesz głowy poklepanie i zadowolenie. tyle że czyjeś. 

najzabawniejszy jest sposób nacisku. bez słów, gestów, jakby bez niczego, a i tak czuje się brak przyzwolenia. ciało sztywnieje, robi się coraz bardziej kwadratowe, ciężkie, toporne. rozczłonkowuje się. pozostaje jakiś niemy sejm tkanek i komórek nadużywający prawa weta. i jeszcze to święte oburzenie, gdy próbujesz obstawać przy sobie. przy sobie, czyli przy kim? 

Komentarze

  1. "to jak wyjść na scenę w określonej roli i nie bardzo tekst pamiętać. plątać się, jak czwartoklasista recytujący wierszyk Słowackiego. dukać i bąkać, żłobiąc nóżką w podłodze. dostajesz głowy poklepanie i zadowolenie. tyle że czyjeś"

    Może zamiast recytować Słowackiego, który z resztą wielkim poetą był.. lepiej być po prostu krzakiem? Można też statycznie, dość przyziemnie... kamieniem.

    OdpowiedzUsuń
  2. dobrze by było. rola statysty często jest tą najbardziej pożądaną. szkopuł właśnie w tym, że niekoniecznie czuje się pozwolenie na nią

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty