bo proszę państwa...

manipulacja, perswazja i inne niecne zabiegi. język "ja", komunikacja, empatia i inne zacne zabiegi językowe.

to zabawne, że zamiast wieży Babel mamy - no właśnie - co? jakąś podstępnie rozwijającą się dysfunkcję. i nie chodzi tu o znajomość języka, o kompetencję językową czy inne takie. "dzień dobry" to tyle co "widzę cię i muszę coś powiedzieć", podobnie "miłego dnia", "dziękuję, wzajemnie" itd. itp. słowa puste, słowa-wydmuszki.

tam, gdzie słowa powinny wyrażać emocje, nastroje - nie robią tego. tam, gdzie mówi się o emocjach i nastrojach - biorą one górę i język na nic się zdaje.

i niby chcemy rozmawiać, porozumiewać się. no właśnie - niby - na niby. ciekawe w jakim stopniu jest to dysfunkcja użytkownika, a w jakim samego języka. z drugiej strony, czy język może w ogóle istnieć bez swojego nośnika. to w końcu adam (albo ewa w wersji Twaina) nazywa rzeczy. i w końcu, czy jest coś poza językiem? przypomina mi się twierdzenie 'granice mojego języka, są granicami mojego świata'. czy Eco mówiący, że nie ma nic poza językiem. i oczywiście możnaby przytaczać wielu innych.

wracając do nadawania nazw rzeczom. człowiek nazywa je już tak kilka tysięcy lat i dalej nie wiemy co nas otacza. ba, nawet sami o sobie mało możemy powiedzieć, co dopiero drugiemu człowiekowi. i tak sobie myślę, że wobec tej bezradności pozostaje jedna rzecz. krzyk mianowicie. krzyk wielokulturowy, wielojęzykowy. taki z ciała. a ciała mamy takie same. Tischner napisał (nie pamiętam teraz gdzie), że krzyk jest wymiarem człowieczeństwa lub że broni owego człowieczeństwa, ludzkiej godności. i zastanowiło mnie to wtedy właśnie biorąc pod uwagę obecny stan języka (tu pojawia się kolejna wątpliwość - czy taka diagnoza mówi o obecnym stanie, czy w ogóle stanie). człowieczeństwo bez języka?

dla mnie jak najbardziej. wolę 'flesh and bones'

Komentarze

Popularne posty