zawsze, kiedy

zastanawiam się... nie, nie zastanawiam się, tak mi po prostu po głowie chodzi coś, błąka się i nie precyzuje. irytujący to stan, kiedy nie mogę zdiagnozować stanu swojej myślni.

a po cóż diagnozować. żyjmy ile wlezie. i tu przychodzi mi na myśl wers Poświatowskiej: "zawsze kiedy chcę żyć, krzyczę". pseudo-racjonalizm każe pomyśleć o niemożności. krzyk to również frustracja, wyraz bezsilności. taka bardziej agresywna forma niż łzy (chociaż tu też można dwojako na to patrzeć). i tak mi się zdaje, że właśnie krzyczę. zapalam się i rozkładam ręce. tak źle i tak niedobrze. tyle wątków rozbebeszonych po synapsach. krzyczę ciałem, które się rozczłonkowuje. tu ręka, tam noga... jak drewniana kukiełka z łączeniami w miejsce stawów. nie tyle bezwolna, co wykręcona. żaden ze mnie ośrodek zawiadowczy, żaden organ ustawodawczy.

błąka się też głos Edyty Geppert: "oddalamy się od siebie/ przez: moja wina/ przez: nic się nie stało...". jakaś ogólna melancholia. lęk przystygły, wolnopłynący, uogólniony. coś z integracją siebie dzieje się niedobrego. rozłażę się. i nie wiem czy jest mnie dwie, czy jest mnie pół.

i ta irytująca myśl, że w braku słów, zapełniam przestrzeń wersetami, jak w filmie, z poczuciem, że to już było.

no i co z tego, skoro właśnie jest.

Komentarze

Popularne posty