ulice wiązów

w przypływie próżności odwiedzam drogerię (czy jak to się tam nazywa). cóż, taka ze mnie kobietka-kokietka jak z prosiaczka szeryf, ale wchodzę. po pierwsze wszystko w środku jest "bio". jako organizm biologicznie definiowalny cieszę się, że nie muszę czuć się obco. i oto, oczom mym (forma mająca zwiastować napięcie) ukazuje się półeczka, pięknie podświetlona, z kremami. okazuje się, że kobieta to nie tylko kokietka, ale również zaprawiona w bojach wojowniczka. w ogóle wszystkie macice i rzęsy powinny jednoczyć się pod jednym wspólnym hasłem "walcz!". o kontrowersyjne parytety? bynajmniej.

kobieto przede wszystkim walcz z ciałem. a raczej z paskudztwami, które na niego czychają. cellulit, rozstępy, oklapnięty biust i pupa. ogółem grawitacja okazuje się mało "bio". po drugie (ale nie mniej ważne) walcz z czasem. i oto powód mojego pierwotnego zdziwienia dzikuski - krem przeciwzmarszczkowy 25+ (!). niby nic dziwnego. kolagen rozpoczyna powolne wytrącanie już przed dwudziestką, ale żeby zaraz przeciwzmarszczkowo? do tego ostatnia rozmowa z dwudziestotrzylatką poważnie zastanawiającą się nad liftingiem. i jeszcze wspomnienie dwudziestosześciolatki, którą tabletki odchudzające wpędziły w manię prześladowczą. o, i komentarz jednego z czytelników portalu plotkarskiego i znajdującego się na nim artykułu dotyczącego jednej z modelek powyżej magicznego rozmiaru zero: "No ale ta laska jest gruba! Ma potężne uda, chude nie są ładne ale ta jest ubita kobita, thats disgusting". i te histerie związane z wiekiem. delikatne oburzenie pewnej kobiety, gdy ktoś ośmielił się umieścić na jej torcie cyfrę 36.

przypominam sobie jedną z sentencji Oscara Wilde'a iż w Anglii większość kobiet ma z własnej nieprzymuszonej woli 34 lata. oraz iż każda kobieta jest tak długo szczęśliwa, jak długo wygląda młodziej niż własna córka. obecnie granice delikatnie się przesuwają. <30 18="" lub="" p="">

jałowe to wzburzenie, bo "wszyscy" wiemy iż piękno=młodość. dobrze by było, gdyby chodziło tylko o piękno. problem w tym, że właśnie nie tylko. chodzi o wiele więcej. można by wręcz powiedzieć, że o wszystko. twarz, ubiór, tożsamość, profesjonalizm itp., itd. jeśli dobrze pamiętam Eco stwierdził iż ubrania są semiotycznymi chwytami, umożliwiają komunikację. oraz że ubraniowe konstrukcje związane są z psychologicznym przymusem życia na zewnątrz. oglądałam kiedyś "Diabeł ubiera się u Prady". pamiętam podskórny zachwyt przeobrażeniem bohaterki. i złość, że to cholera jednak i mnie dotyczy. i komentarz znajomej, po zakończeniu filmu, w stylu "no wszystko fajnie, tylko dlaczego zrezygnowała z tych boskich ciuchów?!". o, i jeszcze zachowanie pewnej dziewczyny, która raczyła mnie rozmową w zależności od estetyki mojego wyglądu zewnętrznego. tzn. jak bardzo kolczyki pasowały do mojej bluzki, a buty do spodni, torebka do lakieru do paznokci.... czyli rzadko ze mną rozmawiała.

gdyby to była jeszcze tylko i wyłącznie moja sprawa... ale jeszcze komentarze bliskich, tzn. spokrewnionych, żeby ubrać się lepiej/modniej/stosowniej do wieku itd. czyli sugestia: to jak wyglądasz, świadczy też o mnie. no i w końcu skąd to poczucie żalu, gdy spotyka się ciekawą, silną kobietę i stwierdza iż "wygląda staro" lub w najlepszym wypadku "niekorzystnie"?

przychodzi mi tu na myśl kuriozalne porównanie - różewiczowski 'ocalony'. pomyślmy bowiem. mam 24 lata. ocalałam prowadzona na rzeź (rzeź na pewno, tylko jeszcze nie wiem czy ocalałam). i również potrzebuję nauczyciela. tylko ci, których dotychczas spotkałam, bardziej zainteresowani byli przyozdobionym koronką dekoltem koleżanki niż treścią wypowiadanych przez nią słów (co na drugim planie sytuuje wniosek, że w moim wypadku nie mogli już być niczym zainteresowani).

walcz zatem kobieto o atrakcyjność własną. o piękno, szumnie mówiąc. a gdy "bio" zachce się pokazać, kto tu w końcu rządzi, walcz, by zauważano coś więcej niż twój obwiśnięty tyłek. albo lepiej nie walcz. i tak nie zauważą niczego więcej poza nim. i zainwestuj w uśmiech Jokera. uśmiech zawsze przecież nadaje twarzy wdzięku a oczom wyrazu. i ominie cię problem zmarszczek mimicznych.

Komentarze

  1. ja tam nie wiem..czuje sie zagubiony w dytaturze relatywizmu..ale czy w relatywizmie mozna sie zagubic? w koncu jestesmy ludzmi czyli istotami ktore potrafia wybitnie selekcjonowac srodki i uswiecac je celami..tzn oklamywac sie?
    nie wiem , nie wiem ale mi sie podoba natura i nie szaleje ze swoja autowizualizacja ha ha ha..jak sie zeby psuja to wyrywam a kalorie licze bo zdrowo a nie ladnie..piekno jest prawdziwe a nie dekorowane..
    mimo wszystko chcialbym powiedziec ze pierdole to wszystko i ze chce uciec i zamieszkac w lesniczowce w srodku puszczy..a puszcza na srodku pustyni a pustynia na srodky bezludnej wyspy..

    Rafik

    OdpowiedzUsuń
  2. również chciałam powiedzieć, że pierdole to wszystko. tylko skąd ta myśl, żeby zamieszkać w leśniczówce w środku puszczy? mam taką myśl, rozgardiasz w głowie, że od tego dziadostwa trochę nie można uciec, a żyć w nim? to już inna sprawa.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty