(bez)cielesna autoreferencja

m. i ja różnimy się zasadniczo co do postury oraz sposobu w jaki 'nosimy własne ciała'. gdybym miała z pięć lat zapytałabym dlaczego, skoro jemy praktycznie to samo. że mam ich tyle ile mam, popadnę prawdopodobnie w biologiczne i socjologiczne dywagacje. jednak....

kiedyś usłyszałam, że chodzę jakbym się bała. ciekawe to, choć dezorientujące stwierdzenie przypomiało mi się przy okazji przeglądania stron internetowych poświęconych ubraniom (szumnie mówiąc modzie, więc powinnam dodać, że również dodatkom). przypomniałam sobie również jedną z tez Eco co do stroju, ale chyba nie o tym jest myśl, która od tego czasu kołacze gdzieś w głowie.

Baudrillard twierdzi rzecz nie nową, iż powłoka mięsniowa stanowi odpowiednik charakterologicznego pancerza. nie nową, gdyż koncepcje charakterologiczne są - chciałoby się powiedzieć - stare jak świat. moim ulubionym stwierdzeniem ukazującym żywotność tego przekonania jest zdanie 'przecież to od razu widać'. i tak 'widać', że ktoś jest (nie)sympatyczny, złośliwy, energiczny, itd. zresztą już(?) Szekspir mówił iż należy strzec się ludzi chudych o pociągłych twarzach, gdyż bywają złośliwi (jeśli dobrze pamiętam).

w tym samym tekście przywołanego hmm myśliciela pojawia się zdanie mówiące o tym, iż kobiety przywdziewały niegdyś wyłącznie swój wizerunek i strój. dalej natomiast tezę tę rozwija myśl psychoanalityczna, iż 'istoty te pędzą swój żywot przyglądając się nieustannie swemu odbiciu, wpatrzone w wewnętrzne lustro, w stanie cielesnej i pełnej szczęśliwości autoreferencji'.

gdyby przeglądnąć owe strony, można by się z tym zgodzić. te wszystki zdjęcia stylizacji, najnowszych zakupów, cały ten wysiłek wkładany w uwiecznienie siebie w butach, spodniach, swetrze i czymś tam jeszcze, dzielony potencjalnie z całym światem. jakby spoglądając na siebie w monitorze można było potwierdzić to codzienne wyobrażenie, codzienne odbicie.

i wracając do źródła myśli, skąd zatem ten strach - czy lustro, zarówno wewnętrzne jak i społeczne mówi prawdę bądź kłamstwo nie do wytrzymania? pytam się, gdzie ta szczęśliwość, w której miałabym się rozpływać? oczywiście czuć ją na kilometr, gdy dajmy na to natrafię właśnie na tę chwilę, gdy ta druga ja w lustrze twierdzi, że mam ku temu powody, a spojrzenie m. odbija jeszcze ten zachwyt. o, wtedy to można się rozbebłać totalnie.

rozbebłać właśnie, bo ta lustrzaność i jej szczęśliwy efekt zacierają granice ciała. mam wrażenie, że następuje wtedy integracja ja idealnego z realnym. albo wręcz realna dominacja ja idealnego. i ten efekt 'jakby-nie-mnie'. po czym wszystko znika, zostaje natomiast pancerz cielesności. ciało ma bowiem chronić to, co wewnątrz. zaprzeczając mu coraz bardziej czy to strojem, czy wysiłkiem wkładanym w jego ukształtowanie, przyodziewamy je, kamuflujemy, odbieramy mowę. w owym stanie wpatrzenia 'w wewnętrzne lustro, w stanie cielesnej i pełnej szczęśliwości autoreferencji' (w założeniu) kobieta przestaje czuć swoje granice, przestaje mówić. siedzi taka w sobie i patrzy. nie myśli, tylko patrzy. nie mówi, tylko patrzy.

cóż, jak cię widzą, tak cię piszą.

Komentarze

Popularne posty