(ir)racjonalnie

człowiek to podobno zwierzę racjonalne. nie wiem dlaczego, ale jest dla mnie coś lubieżnego w tym stwierdzeniu. szczególnie, jeśli pomyśleć o tzw. tłumaczeniu sobie świata, siebie, itp. lub - co gorsza - tłumaczeniu komuś.

na przykład Maultsby twierdzi, iż większość problemów bierze się z niewłaściwych przekonań. zatem to nie tak, że dajmy na to, ktoś mnie wkurza - absolutnie nie - to ja mam niewłaściwe, niezdrowe, tudzież błędne przekonanie, które powoduje moją złość. no, cholerstwo po prostu.

zdaję sobie sprawę, że fukam na to niepotrzebnie, bo zgadzam się, że w większości przypadków tak to raczej wygląda. lub może wyglądać. jednak pozostaje we mnie uczucie niesmaku. bo jak na przykład powiedzieć komuś, kto dostaje notorycznie w dupę (fakt, że po części to prowokuje), że sam jest kowalem własnego losu. lub sfrustrowanej kobiecie, że wcale nie musi, że to ona myśli, że musi, lub, - moja ulubiona wersja - że powinna.

o, poczucie powinności to paskudna rzecz. to katowanie się, bo coś nie jest perfekcyjne, a powinno (swoją drogą żargon 'perfekcjonizmu' ma ostatnio niebywały wręcz popyt - perfekcyjnie ugotowane, perfekcyjne ubranie, perfekcyjnie wykonana praca. albo 'profesjonalnie'. czy jeśli wkurzam się na psychologiczny żargon, to jestem nieprofesjonalna? czy po prostu on mi nie odpowiada?)

ale do rzeczy. nie ma rzeczywistości i mnie. jest tylko interpretacja rzeczywistości i mnie przez siebie (no i przez innych - może kiedyś była jedna, nie wiem, mam wrażenie, że teraz jest ich wiele). tylko cholera jak tu się wkurzać na coś, jeśli to ja się wkurzam, a nie coś mnie? a gdzie zgoda na emocje? czy jeśli się denerwuję, a to zdenerwowanie wynika z błędnej interpretacji, to mam prawo ku temu? cieszyć się mogę, jeśli tylko mi to pasuje. a denerwować?

i wracając do lubieżności. jest dla mnie coś sprośnego w pracowaniu z kimś nad jego wydobytym właśnie przekonaniem, kiedy chętnie bym sobie z nim pokrzyczała i popsioczyła. tylko, że ten niesmak wtedy przeszkadza... no i coś na kształt puenty: w 'Podróżach Gulliwera' Swifta, w części opowiadającej o krainie Houyhnhnmów (mądrych koni) pojawiają się podobne do ludzi Yahoosy, zaprzągnięte przez rozumne i do bólu logiczne konie do pracy. dlaczego zaprzągnięte? bo gdy Yahoosek taki, nic nie robi, popada w swoistą formę melancholii. nie może mieć czasu na myślenie, bo luka, pomiędzy decyzją a działaniem, prowadzi do braku działania i stagnacji. czasami nie chcę myśleć, czy mogę krzyczeć. chcę wtedy po prostu krzyczeć.

Komentarze

Popularne posty