kocia obraza

usiadłam właśnie z tomiszczem w ręku, święcie przekonana, że będzie to dobry czas. taki "dla mnie". wypożyczyłam 'Klub Pickwicka'. nie żeby Dickens mnie jakoś chachał. uznałam, że "należy się zapoznać". prawdę mówiąc zerkałam bardziej pożądliwie na 'Ciężkie czasy', tylko tak zaświtało mi, że może lepiej byłoby zwrócić się w stronę czegoś bardziej "pozytywnego".

zaplanowałam zatem wieczór. skwapliwie przyjęłam jego nadejście, zwłaszcza że przetrwałam dwugodzinne posiedzenie u mamy i babci ślubnego, bełkocząc nakręcana skrępowaniem. że też niektórym dane jest w tych stresujących momentach milczeć. ba. tylko gdyby dotyczyły to mnie, to właśnie spędziłabym duszne dwie godziny wspólnego milczenia. taka mini komunia niewypowiedzenia. spotkanie trzech kobiet kochających tego samego mężczyznę, tylko mających odmienne opinie na jego temat i wizje tzw. traktowania go, jak również nazywania go. bełkotałam i robiłam się coraz mniejsza. no cholera jasna i gdzie ta mityczna wspólnota jajników?! wracając zaś do wątku-nie-wątku. siadłam zatem. z książką, ładnym nastrojowym światłem, z filiżanką 'herbaty elfów' (słonic raczej, ale niech będzie) i to by było na tyle. widmo Koszałka Opałka.

syndrom ten pojawił się u mnie gdzieś około trzeciej klasy szkoły podstawowej, po lekturze jakże rozkosznej 'Sierotki Marysi'. uraz do Konopnickiej i literatury dziecięcej do końca życia, a oprócz tego ten nieszczęsny krasnal, którego rozkoszna infantylność doprowadzała mnie do szału. pierwszy raz przeczytałam wtedy książkę z czystej złośliwości (stąd może masochistyczne podłoże wyboru filologii polskiej)i wiercąc się odsiedziałam lekcje poświęcone zacnej lekturze, złorzecząc w duchu na wszystkie zidiociałe krasnale i im pochodnych. i tu u Dickensa, tego poczciwego dobrego Dickensa, tech zakichany, szalenie z siebie zadowolony Pickwick!

i to by było na tyle z "pozytywnego" wieczoru. odtrąciłam Dickensa, grafomańsko dałam upust złości i usadowiłam się z 'Czarnym słońcem', aczkolwiek mam pewne obawy co do narracji, szczególnie po słodkim, parapsychoanalitycznym szkicu pewnej panienki na temat dwóch nowelek Konopnickiej (niestety). przed nim, nawet nie podejrzewałam istnienia takich zależności tudzież symbolicznego wymiaru męskości i kobiecości. żółć się przelewa, idealny zatem to stan na zapoznanie się z, tu cytuję: "fascynującym opisem trudnych doświadczeń egzystencjalnych człowieka". najwyżej potem odszczekam.

Komentarze

Popularne posty