wersja demo(niczna)

w wywiadzie, jakiego udzielił Waldemar Krzystek "GW" pojawiło się spostrzeżenie:

Ludzie mają potrzebę prezentacji czegoś, co ja nazywam "wersją demo". Mało kto przed sobą samym, a zwłaszcza publicznie, pokazuje, jaki jest naprawdę. Chłopak stara się o panienkę, więc gotuje, zmywa, a po ślubie na kanapę, piwo i telewizor. Może to wynika z zaburzonego poczucia własnej wartości. Lubimy sobie poudawać.

już tam zostawiając tego biednego chłopaka. panienkę zresztą też. tak na marginesie: uwielbiam te teksty kobiet o tym, jak to "przed" (ślubem/zamieszkaniem razem/przyzwyczajeniem się do siebie etc.) makijaż, fryz i "wino poproszę", zaś "po" afirmacja w stylu "jestem jaka jestem", noga nieogolona i piwsko w pubie. i nie wiem, kto by się tu miał bardziej dziwić. ale związki to osobny temat, bo ta nasza polska, że się tak wyrażę, wersja demo zawiera więcej diabłów i diablików.

oczywiście psychologia ma tu wiele do powiedzenia, dlaczego, po co i po jaką cholerę. literatura też sypnie ze swej strony garścią spostrzeżeń i aforyzmów tudzież masochistycznych obrazów polskiego świństwa. ja zaś przyznam, że wydarzenia z najnowszej historii naszego kraju nie ściskają mnie za serce/gardło itp. jedyne, na co zdaje się, że mnie stać, to powiedzieć, że tacyśmy piękni jak i głupi. uwielbiamy ten szopkowo-jarmarczny klimat. świece, łzy, wzruszenie, wielkie słowa i jeszcze większe emocje. to krzątanie się przygrobne z głową jak peryskop. to "wspólne przeżywanie", "jednoczenie się w bólu", bo Polak bez tragedii ani rusz. z Mickiewiczem na czele, pieśnią kościelną na ustach zasuwa w korowodzie. a potem do domciu, do własnego sosu.

sos zaś własny dusi się powoli. pod przykrywką, na wolnym ogniu.

Komentarze

  1. refleksja nad "kulturą polską" - tą w wersji demo - jest niewyczerpanym źródłem inspiracji. Kiedy ja się nad tym zastanawiam, przychodzą mi do głowy skojarzenia: teatrzyk, jasełka, gusła, dziady, groteska, burleska, tragifarsa, teatr absurdu, paranoja... i podobne. Czemu takie mało pozytywne? do końca nie wiem. Może nasze państwo powinno się nazywać Polska Szopka Świąteczna albo Polska Kabaret Sado-maso.
    Nie dziwię się, że od tego polskiego teatru życia codziennego "demo" uciekamy do garnka z własnym sosem. Skądinąd, w moim odczuciu (kwestia smaku?) jak podniesiemy pokrywkę, to z tego garnka... śmierdzi.

    OdpowiedzUsuń
  2. fraza "kwestia smaku" bardzo mi się spodobała. A propo tej szopkowej terminologii - o Stanisławie Grochowiaku podziano kiedyś iż jest on jak ministrant, który depcze świętości przed kościołem, ale którego też te wszystkie świecidełka mamią i czarują. może i te gusła, dziady i groteski jak ten turpizm są - a ten Polak "jak marynowany śledzik", a jest. bądź co bądź, nie do końca mi to mało pozytywne jest.

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty