Przeciw narracyjności

Domykam dzień. Kończę dokumentację, zniknął chaos mieszkaniowy i kulinarny. Skorzystałam z przywileju cywilizacji i wzięłam gorącą kąpiel. Metry sześcienne do rachunku, spokój w głowie i ciele. Nic za darmo. Układ sympatyczny odpuścił wojnę podjazdową. W zasadzie już po dniu. 

Kiedyś robiłam sobie listę na każdy dzień. Zadania do wykonania. Pod wieczór cyrkowo zarządzałam zmianą terminów i priorytetów. Rewolucje, ewolucje, skargi i zażalenia, pretensje i czarna rozpacz. Znam ludzi, którym odhaczanie zadań wychodzi rewelacyjnie. Nie zazdroszczę. 

Wyznaczanie celów to sposób do zapanowania nad niepewnością. Wiem, czego chcę i jak do tego dążyć. Proste, jak mawia m. w przypływie arogancji. Towarzyszy mi ona w kategorii porządków. Ot taka podłoga. Brudna, trzeba umyć, umyte, efekt oczekiwany osiągnięty i satysfakcja pełna. Limfa krąży. Happiness is easy. Do następnego dnia. Trzeba widzieć Syzyfa szczęśliwym, pisał Camus, dodałabym, że matkę również. 

Adler pisał, iż zasadniczo ludzie dzielą się na tych, których zmienność i nieprzewidywalność życia zachwyca i na tych, którzy wolą niewzruszony porządek kamieni. Zatem jedne dzieci gonią w berka, inne wolą puzzle. Jedne trzasną insekta łopatką, inne wezmą go, a najlepiej jeszcze poliżą. Cóż, życie można eksterminować bądź oswajać.

Powiedziałabym, że tych kategorii zdarzeń i ludzi jest więcej, by przytoczyć frazę z anegdoty babci: "mnogo a mnogo". Mojego życia też jest mnogo. Każdy dzień to zamknięty rozdział. I ja w nim również. Nie wiem tylko, czy ten brak konsekwencji brakiem jest. I czy nie wylezie pewnego dnia pełne pretensji. Pytanie, do kogo?


Komentarze

Popularne posty