The Land of Waste

W życiu wiele daję i wiele trwonię. Mam na koncie mnóstwo straconego czasu. Niewykorzystanych minut. Szans, okazji, możliwości. Nie chciałabym się zadręczać fantazjowaniem na temat możliwych scenariuszy. Co by było, gdyby. Inaczej by było. Jakoś by było. Ot, co. W poszukiwania nie wyruszam.

Nie lubię powiedzenia: "będzie dobrze". Nie wiem, jak będzie. Jakoś na pewno. I to mi wystarcza. Przeraża mnie czasami idea wzięcia losu w swoje ręce. Gdy przytrafia mi się coś, czego nie rozumiem, czego nie chcę i czego się boję, myślę wtedy, że tak ma być. I czuję zarazem ulgę jak i - nie wiem, czy dobrze to nazwę - podejrzliwość, wobec tego stwierdzenia. Robię bowiem tyle, ile mogę. Cieszę się, gdy niespodziewane okazuje się pożądanym. Zaś to, co ciężkie, niechciane, staram się przyjmować i wierzyć, że skoro to jest, to potrafię to unieść. Jest dla mnie cień czegoś fałszywego w takiej postawie. Nie wiem, czy wiąże się to z pragnieniem przejrzystości i jasności, nazwania rzeczy raz a dobrze, konsekwencji. Jakbym manewrowała pomiędzy omnipotencją a defetyzmem. 

W moim słowniku mam nawyk mówienia w pierwszej osobie. Trochę się go wstydzę, bo "ja" jest takie pochłaniające. Jakby nie było już miejsca na nic innego. A tymczasem nauczono mnie, że "ja", "mnie", "dla mnie" są, że się tak wyrażę, brzydkie, szpetne. "Ja" to trochę jak "nic". Pełne wstydu i złości "nic", które musi wleźć parę stopni wyżej, wdziać coś na grzbiet, nadmuchać się i jest "ja". 

Pewna kobieta powiedziała mi niedawno, że człowiek przypomina w tym cebulę, że jak obierze się go ze wszystkich warstw to jest nagi, prawie takie nic z niego. Dotychczas jakoś upodobałam sobie to porównanie ze względu na jego nie-weryfikowalność. Bo czymże jest środek cebuli? Jest on, czy go nie ma? Dla mnie jakoś tam był. I miła była myśl, że ów rdzeń jest taki łatwy do przeoczenia, przeorganizowania, jakby wymykał się chciwemu poznaniu. Tymczasem, w wyniku owego stwierdzenia poczułam się jak oszustka, próbująca przyoblec się w coś, czym nie jest. Jestem czy nie jestem? Gdzieś mi w tym gra relacja pomiędzy nagością a obnażeniem, zakończona buńczuczną myślą, że do cholery wszystko jedno. 

Nie mam rozstrzygającej odpowiedzi na wiele pytań. Odpowiedzi, które pozwoliłyby mi umościć się wygodnie. Jakbym była kotem, dla którego świat nie istnieje w trakcie jego snu. I  ja dla niego też. 

Tymczasem mam ciągłe poczucie bycia dla kogoś, przeciw komuś, wobec kogoś. Kiedyś powiedziałam m., że mam poczucie, że w naszym byciu ciągle daję i nie wiem, na jak wiele mnie mi starczy. Od tego strachliwego wynurzenia minęło kilka lat. Śmiech na sali. Co dopiero, gdy pomyślę o rodzinnych relacjach. To już nie beczka śmiechu, ale studnia bez dna odbijająca się męczliwą czkawką. I tak sobie myślę, że ciągle jestem. Trochę mniej, czasami więcej. Tyle dałam, a tyle wyszarpałam ukradkiem. I na co mi to? Fiasko, wygrana, porozumienie, potyczka kończą się i następuję ciąg dalszy. Jakiś, w którym jestem. 

Komentarze

Popularne posty