McMuffin

Piekę babeczki. "Coś ty im znowu obiecała?" - pyta podirytowany m., gdyż pora jest późna. No fakt. I myślę, co ja im tak naprawdę obiecałam.

W mojej rodzinie jedzenie to nie tylko posiłek. Kiedyś naszło mnie takie porównanie, że stawianie na stole talerza, to jakby się mówiło "kocham i dbam o ciebie". Podobnie jest chyba z praniem i składaniem tych uprzykrzonych skarpetek. No cóż, każdy kocha tak, jak potrafi. Dziwne to, bo niby łatwiej powiedzieć coś i przytulić, niż stać do południa przy piecu. I patrzeć, jak potem domownik grzebie widelcem w talerzu. Albo kompletować i zwijać te skarpetki...

Wykonuję zatem te kuchty i praczki obowiązki zafascynowana słowami. Co tam "dodaj szczyptę soli, dwa liście laurowe i ziele angielskie". Jakże więcej można wyrazić mówiąc, niż robiąc i ileż można zabrać. Dla mnie słowa miały magiczną wręcz moc, a jednocześnie wobec niczego nie byłam tak podejrzliwa. Działanie chyba łatwiej zrozumieć, niż te potoki wylewające się z ust. Gdy zaś je dostaję, niby takie upragnione, zostaję bezradna. No bo cóż z nimi zrobić?  

Nie jestem kimś, kto za mało dostał, choć wydawało mi się, że tych leksykalnych pieszczot mi brakuje. Wydawało.

Nie mam rąk wyciągniętych ani oczu proszących. Niby to proste - kochasz, zatem robisz to, a nie czynisz czegoś innego. 

Po kilku miesiącach zapchanych wręcz słowami, frustracjami, pretensjami i im podobnymi, czuję dziwny zastój. Spędziłam teraz tydzień z bliskimi mi osobami,  łapiąc się na tym, że nie mam o czym mówić. Żadnych błyskotliwych uwag, objawienia osobowości. Pomilczałam, podziałałam. Kiedy się ruszasz, to ponoć żyjesz. Zrobiłam więc bezę. Stała potem na stole, na wpół zeżarta. Podobno smaczna.




Komentarze

Popularne posty