Piękno to kwestia gustu

Zobaczyłam ostatnio reklamę. Dwie panie wdzięczyły się w czerniach i szarościach. Piękne, zmysłowe, posągowe, uwodzące. I tuż obok nagłego olśnienia, że taka właśnie mogłabym być, zaświtało mi, że nie mam pojęcia, cóż te dwie dziewoje miały na sobie, a w co, jak wynikałoby z tej telewizyjnej migawki, dobrze byłoby się odziać, by być.

I przypomniałam sobie to uczucie onieśmielenia i poniekąd wstydu gdzieś w drugiej klasie podstawówki, gdy przy okazji lektury pewnej baśni, wychowawczyni zadała to niesłychane pytanie: "Jakie dziewczynki chciałybyście być? Mądre, ale brzydkie, czy piękne, ale głupie?" Wszystkie optowały za mądrością. I te śliczne dziewczynki i te po prostu dziewczynki. Mnie zaś korciło, by się wyłamać i powiedzieć, iż chciałabym sprawdzić tę drugą opcję.

Do czasu rozpoczęcia socjalizacji prowadzonej przez publiczne instytucje kategoria ta dla mnie nie bardzo istniała. Słyszałam, że jest coś takiego jak "ładna dziewczynka", ale były i ciekawsze rzeczy. Zorientowałam się, że coś jest nie w porządku, gdy moja siostra wkroczyła w owe instytucje. Okazało się bowiem, że "ładnym" chłopcy noszą plecaki i wręczają czekolady, no i inni uśmiechają się do nich. Mnie tymczasem jeden z przedstawicieli tego gatunku wyrzucał rzeczy z szafki, inny zaś uniemożliwił powrót na rowerze do domu. Potem było już gorzej. I to rozczarowanie w oczach rodzica, gdy tłumaczyłam, że nie można z drewnianej lalki zrobić porcelanowej. Żadna sukienka nie pomoże. Ani but, czy inne dziadostwo. 

Sądziłam, że u tzw młodych dorosłych temat ten nie uciska tak żeber. Ano myliłam się. Szkolnictwo wyższe wykazało, że wdzięk i szyk "mają tę moc" i nadają się na długą dyskusję. W gronie osób tzw. dorosłych mają się równie dobrze, przy czym kwestią ważniejszą, niż "naturalne piękno" jest jego kondycja wraz z upływem lat, oraz przybywającymi tudzież ubywającymi kilogramami.

Nie dość, że czuję się tak ni pies ni wydra przy takich dywagacjach - ani do tych "mądrych", ani do "pięknych", to jeszcze czasami ogarnia mnie pokusa, by sobie to zrobić - pokazać, że też potrafię.

Powyższego tematu w ogóle by nie było, gdyby nie dwa ostatnio usłyszane komplementy i jedna rozmowa. Pierwszy komplement dotyczył  wiedzy i umiejętności, podziękowałam za niego. Drugi zaś sylwetki. Uśmiechnęłam się trochę zażenowana. Nie znałam też wcześniej tego poczucia, by wyglądać "dla kogoś", do czasu rozmowy, której chyba nie miałam być świadkiem. Okazało się bowiem, iż to, co robię, mówię i kim jestem w pewien sposób przegrało z cielesnością. Dokładniej z cielesnością przyodzianą w pokusę. I najpierw pomyślałam (a myśli te okraszone były wulgarnymi określeniami), że też mogę tak kusić. Zaraz potem zaś przypomniałam sobie, że nie jestem brzydkim kaczątkiem ani też Pinokiem, czy zakochaną małą syrenką. Ja już jestem. Dzień dobry.



Komentarze

Popularne posty