Keep dancing on my own
Światy w nas dwa, a na zewnątrz tysiące.
Rozmawiałam niedawno z na wpół wyjącym, a na wpół roszczeniowym młodym z problemem w postaci - "oni mnie gnębią".
Nie znoszę gnębiących gnojków. Nawet gdy twierdzą, że mają ku temu powód. Lub gdy nieszczęśnik tzw. "aż sam się prosi", jak to lubią podsumować niektórzy.
W rozmowie świadomość - "ich tylu, a ja jestem ofiarą". Mówię młodemu, że ofiarą nie jest, że gdzieś tam nie wpasowuje się w ich pojęcie "bycia fajnym", i że to nie jest źle, bo jest fajny na swój sposób. I ten roszczeniowy smarkacz pyta - "jak?" i patrzy na mnie z wyczekiwaniem.
A to cwaniak.
Wymieniam kilka cech i zachowań, z których znam młodego, za które go lubię, które mnie zastanawiają i ciekawią. I przypominam sobie, jak to jest mieć tyle lat i łaknąć potwierdzenia. Chcieć siebie zobaczyć od zewnątrz, poprzez innych i być zadowolonym z widzianego obrazu. I jak z tego pragnienia zadrwił Gombrowicz w jednym z zapisków o absolutnie pięknym dziewczęciu, które absolutnie bezmyślnie poczęło grzebać w nosie. Albo Dostojewski w Sobowtórze.
Gdzieś ten temat powrócił też w ostatniej dyskusji z m. na temat atmosfery rozmowy ze znajomymi nam osobami. Lubię rozmawiać, ogniście dyskutować, wymieniać się myślami, zapalać gdzieś tak, że ten moment spotkania wydaje się jedynym, co istnieje. Lubię też po prostu wymienić się informacjami - ot, spotkaliśmy się, ty mi opowiesz o kawałku swojego życia, którym chcesz się podzielić, ja posłucham i podzielę się swoim z tobą. Czuję dumę i pokorę, gdy poprzez wzajemny szacunek radzimy sobie z trudnym tematem. Lub gdy po prostu posłuchamy się i nie ocenimy.
Natomiast nic tak nie wytrąca mnie z równowagi, czyni oklapłą i wykończoną, jak wojownik z wyboru. Najczęściej przebiega to mniej więcej tak, że wypowiadam jakieś zdanie, a ta druga osoba szarżuje na mnie ze swoim niczym rycerz z kopią. Ja już leżę, zupełnie z siodła wywalona, a ten ktoś jeszcze stoi nade mną i dźga. Jeszcze próbuję doprowadzić do konsensusu - ok, to jest twoje, moje jest takie, to pomyślmy o co w tym chodzi, przecież jeśli myślę inaczej, to nie znaczy, że mam rację, a ty nie. Ale nie. To potyczka, która wymaga wyraźnego nazwania przegranego i triumfującego pouczenia. A mnie pozostaje stwierdzić, że jak już tu siedzę, to posłucham. Choć mam wrażenie, że uczestniczę w jakimś rytuale oszczekiwania i obsikiwania.
Widzę wtedy jak ta druga osoba rośnie. I zastanawiam się, czy rzeczywiście tego nie czuje tak bardzo, że musi znaleźć potwierdzenie w cudzych oczach. To, że są inni, nie znaczy, że ciebie nie ma. To nie wielka improwizacja po której albo słyszy się oklaski albo omdlewa. To (tylko) rozmowa.
Komentarze
Prześlij komentarz