Straszki

Przyglądam się ostatnio sobie i swoim wyborom. Mam wrażenie, że w życiu prowadzę strategię prowizorek. Tymczasowe rozwiązania, chwilowo zadowalające, które potem zostają na dużo dłużej niż w założeniu miały być. Podejmuję jakąś decyzję zostawiając sobie furtkę na wycofanie się i później już z niej nie korzystam. Myślę: "najwyżej to zmienię, jak mi nie będzie odpowiadać" i zostaje jak było. I to nie dlatego, że dany stan rzeczy mi rzeczywiście odpowiada. Przyzwyczajam się i przekonuję do tego, by tak sobie trwać. A potem zdarzenia wymuszają na mnie kolejną decyzję, którą podejmuję z dużym dyskomfortem i ostrożną myślą, że jakby co, to zawrócę. 

Zastanawiam się czy to ma tak wyglądać? Czy, jak śpiewa Edyta Geppert, meldowani jesteśmy na tej ziemi tymczasowo, to i tymczasowe są nasze decyzje? W perspektywie świata, to i owszem, ale jak to jest z tymi naszymi małymi życiami?

Spotkałam się gdzieś ze zdaniem, nie pamiętam w jakim kontekście, że życie zmienia się, gdy umierają ludzie, którzy pamiętają nas jako dzieci. Co dzieje się zaś z człowiekiem, kiedy umierają wszyscy, którzy go znali i tym samym przepada pamięć o nim? Moi dziadkowie przetrwają może jeszcze we wspomnieniach moich dzieci, a co później? Odejdą w niebyt jak pokolenia przed nimi? Predestynowani do zapomnienia?

Zadaję te pytania, mając poczucie, że w przypadku większości ludzi tak właśnie jest. Trwanie to kapryśny stan. I z tarczą wraca niewielu. A i tak większość to okazy, z którymi zapoznają się fani danego gatunku.

Fakt jest jednak taki, że moi dziadkowie małżeństwem Curie nie byli i kiedyś w końcu odejdą. Ja zaś przysłuchuję się wspomnieniom o nich i zastanawiam, jak też ta moja tymczasowa narracja będzie wyglądać. Bo nie umiem siebie opowiedzieć, a wydaje mi się, że jest mi to do poczucia pewnego sensu potrzebne. Tak jakby ktoś wpadł nagle z wizytą, a ja ze wstydem podejmuję go w zabałaganionym pokoju. I raczej nie chcę, by ktoś tylko ten rozgardiasz zapamiętał. A z drugiej strony nabija się ze mnie przekonanie, że dobrze będzie, jeśli w ogóle cokolwiek zapamięta. Ja tu taka skrzętna, wszystko szykuję, a tu psikus taki, że to na marne, bo kobieto nie wiesz, o co w życiu chodzi.

No a nie wiem. Gdy miałam takie późniejsze naście lat, pragnęłam być już po trzydziestce, po tych wszystkich decyzjach kim być i co w życiu robić i wiedzieć, dokąd się zaprowadziłam i mnie zaprowadzono. No i jestem w tym momencie życia i wydaje mi się, podobnie jak wtedy, że pewne rzeczy mają dopiero nastąpić, bo przecież to, co dotychczas, na prowizorce stoi. I ostatnio taki straszek mnie obleciał na myśl, że może to już wszystko. Jak to mówi s. "fajerwerków już nie będzie"? A B. dodaje, że idiotka pierdołami się zajmuję, coś mi się za dużo i za głupio zdaje, a tu prostych odpowiedzi trzeba, a nie wyuczonych dyskusji. 

A ostatnio miałam sen, w którym zakładam koszulkę mojej sześciomiesięcznej córki. Z tiulowymi wstawkami i sercem pośrodku. Ha, i ona pasowała na mnie!


Komentarze

Popularne posty