Not to....?

Przy okazji przebojów ze starszym i najstarszym, ale nie dojrzalszym, pomyślałam sobie, jakby to było pięknie nie musieć w takiej sytuacji być. Zażyczyłam sobie, żeby było łatwiej i piękniej, a już na pewno, żebyśmy wszyscy byli mądrzejsi. 

Od pewnego czasu ugrzęzłam w dwudziestoczterogodzinnych relacjach rodzinnych. Czuję jak po trochu gdzieś się w tym gubię i wyłażą ze mnie te cechy, które wolałabym już dawno mieć obłaskawione. Dodatkowo nakładają się na to pozostałe relacje i niezadowolenie z którym przychodzi się mierzyć. 

Zatopiona w tych powtarzalnych schematach rodzinnych więzi, czuję się znowu jak ta mała dziewczynka, która chciałaby, żeby wszyscy wokół byli szczęśliwi i zadowoleni z niej. A z drugiej strony za Bartlebym  Hermana Melvilla chętnie powiedziałabym "I would prefer not to" i usiadła niewzruszona. Ale co wtedy? Otóż pewnie nic takiego. Przecież w naszych relacjach jest tyle ze zdartej płyty. Obserwuję matkę i widzę babkę. To nawet bywa zabawne. Zastanawiam się, kiedy ja tak zacznę.  

Wyobrażam sobie, że pomiędzy nami są takie elastyczne połączenia. Oddalamy się od siebie, zbliżamy, co pokazuje na jak wiele możemy sobie pozwolić. Czy to jeszcze relacja, czy już przerwanie pewnego porozumienia i odsunięcie się od siebie? Czy z lęku trwamy tak blisko? Czy trzymamy się razem choć już naprawdę rzygać się chce na swój widok? Czy pozwalamy sobie na komfort nie-uwagi i potem orientujemy się, że już nam nie po drodze? Czy wydaje mi się, że jestem blisko, a tymczasem ta moja bliskość jest dla drugiego niemal nieodczuwalna?

Gdy przypatruję  się tym pajęczynom pomiędzy nami, ogarnia mnie przerażenie na widok tego, jak bardzo się nadużywamy. Tyle krzywdy, to można wyrządzić tylko tym, których się najbardziej kocha. I jeszcze za to nie przeprosić. 


Komentarze

Popularne posty