Nieznośnie piękna lekkość

Milan Kundera pisał, że wszyscy potrzebujemy, żeby ktoś na nas patrzył. I dzieli ludzi na cztery kategorie w zależności od funkcji, jaką spełnia to spojrzenie.

Ludzie należący do pierwszej kategorii marzą o "nieskończonej ilości anonimowych oczu". To oni codziennie występują na scenie. To chyba taki człowiek w teatrze życia. Przychodzi mi na myśl s. nakładająca rano makijaż, szykująca się jak rycerz do walki turniejowej. W głowie pojawia się jeszcze obraz gryzonia w kołowrotku, nieustannie rażonego prądem, gdy zwalnia, biegnącego, aż padnie. 

Druga kategoria, to ludzie, "którym potrzeba do życia wielu spojrzeń znajomych oczu. Są to niezmordowani organizatorzy koktajli, przyjęć i kolacji". Podobno szczęśliwsi od pierwszych. Na pewno nie mniej zmęczeni i na pewno mający prawie wszystko pod kontrolą. Rozkoszujący się adrenaliną. I władzą.

Do trzeciej kategorii ludzi należą ci, "którym do istnienia potrzebne jest spojrzenie ukochanego człowieka". Przypominają mi oni o platońskiej koncepcji dwóch połówek. Myślę sobie, że taki człowiek w przeciwieństwie do poprzednich, brodzi w ciemności, nie mogąc sam zapalić światła. Trochę żebrak, trochę książę.

No i najrzadziej według Czecha spotykani przedstawiciele czwartej kategorii - "ci, którzy żyją pod wyimaginowanym spojrzeniem nieobecnych" - marzyciele. Myślę, że podobnie jak pierwsi nie potrafią zejść ze sceny, choć bywają pewnie częściej nieszczęśliwi i zalęknieni. Nieobecni mogą mieć przecież wybitnie długie wskazujące palce. 

Czytając o spojrzeniach pomyślałam jeszcze o ludziach, którzy nie lubią czuć na sobie czyjegoś wzroku. Ludziach, którzy wśród innych zachowują się jak zaszczute zwierzę. Nie wiedzą, czy spróbować zagrać, czy lepiej uciekać. Szukają wśród spojrzeń tego jednego ważnego, które wyznaczy im kierunek, bądź przeciwnie - w lęku nie potrafią się skupić, zastygają pokonani. Czy oni to zagubione trójki? 

I błądząc tak myślami,  zanurzona w komforcie obserwatora, poczułam dreszcz niepewności. To uczucie, gdy wydaje ci się, że ktoś za tobą stoi, choć nie powinien. Odbijamy się bowiem w czyichś oczach. Czy tego chcemy, czy nie. Możemy się w nich przeglądać, sycić uzyskanym obrazem lub odwracać wzrok. Możemy też być taką dobrą panią z Domu Przemian Michaela Ende, patrzącą z radością i akceptacją albo legendarnym wściekłym Bazyliszkiem. Co zrobić z cudzym spojrzeniem, którego - wydaje mi się, - nie potrzebuję? Jeśli je zignoruję, będę trochę jak ta lwica polująca pod okiem kamery. Jeśli wystąpię mu naprzeciw zaryzykuję zbędną dramę. Jeśli zaś uznam wyższość własnego osądu, pozostanę w niepewności czy przypadkiem nie jestem jak te figurki w szklanych kulach. Pozornie stabilne w pozornie znajomym pozornym świecie. Ale pewnie całkiem zadowolone.

Komentarze

Popularne posty