Kraina Dnia Jutrzejszego

W książce Michaela Ende jest baśń o czarodziejskim zwierciadle. Jest ono własnością pewnej księżniczki, która posiada wszystko, ale jest całkiem sama, bo to co znajduje się wokół niej, jest tylko lustrzanym odbiciem. Dzieje się tak za sprawą owego lustra. Księżniczka wysyła je w świat, a ono po powrocie wysypuje przed nią wszystkie lustrzane odbicia zebrane podczas podróży. Te, które się jej nie podobają, wyrzucone zostają do strumienia i wracają do swoich właścicieli, pozostałe zaś księżniczka zachowuje dla siebie. I jest ona całkiem szczęśliwa, dopóki lustro nie przynosi jej odbicia, które przedstawia coś bardzo dla niej cennego. Cennego tak bardzo, że poczuła tęsknotę za tym i zapragnęła to mieć naprawdę. Spogląda więc w lustro, wysyła swoje odbicie w świat w nadziei, że dosięgnie ono obiektu jej pragnień. Tak się jednak nie dzieje i księżniczka opuszcza swoją krainę w poszukiwaniu owego obiektu, a podróż ta sprawia, że w niczym już nie przypomina siebie.

Czytałam tak tę historię dziecku i pomyślałam, że literatura podąża za nami. Przynajmniej za mną. Możliwe też, że po prostu ujrzałam w tej baśni to, co chciałam zobaczyć. A mianowicie to, że czasem też otaczamy się zaledwie odbiciami. Niby wszystko jest na swoim miejscu, a jednak nie do końca wydaje się być prawdziwe. Nie do końca doświadczone, dotknięte, przeniknione. Jakby było tylko pozorem i tylko pozornie tworzyło nas.

Ha, moja codzienność kryzysem stoi. Niezarejestrowana pacjentka. Jednak gdy staram się by było inaczej, gdy dni mijają jedne za drugimi, a ja ledwo orientuję się, że to już sobota, to pomimo poczucia, że dobrze wykonuję swoją robotę i dziergam to życie, czegoś zaczyna mi brakować.
Najpierw pojawia się lekkie zmęczenie. Ani się obejrzę, a łapię się na tym, że mało co mnie emocjonuje. No i robi się pusto. Pojedyncze refleksje przebiegną po głowie, uderzą i zalegają potem na cmentarzu tych niewypowiedzianych. Potem czuję krzyk. No i na tym etapie czasami coś zaczynam przebąkiwać komuś w stylu "czy masz też czasami tak ...", które zazwyczaj spotyka się z krótkim "nie", no i po ptokach. Tyle z uzewnętrzniania. I tak jestem, póki coś się wokół mnie nie rypnie albo właśnie natrafię na kawałek tekstu, obrazu, który pozwala wypuścić ten cały zwierzyniec ze mnie. I wyłażą te wyjce, bazyliszki, zranione zmokłe panny, psy zbyt długo trzymane na smyczy, bezpańskie koty, pędraki i inne takie. Moje osobiste "Dziady".  Potem mogę wrócić do dziergania. Albo kolekcjonowania odbić.

Ostatnio słuchając muzyki z młodym, natrafiliśmy na piosenkę o sztuczności świąt. To znaczy tak ją odebrałam i pomyślałam sobie, melodia fajna i wokal też, i że już dawno tę skorupkę świąteczną żeśmy zauważyli. Na to młody mówi: "To smutna piosenka".


Komentarze

Popularne posty