Wszyscy chłopcy, których...

W niepozornej powieści sensacyjnej, która miała mnie odstresować i odmyślić, natknęłam się na scenę, w której ojciec głównego bohatera dobiegającego - litości - trzydziestki, udziela mu cennej rodzicielskiej rady na temat związków międzyludzkich i wyboru partnerki życiowej. Otóż, podsumowując jego wywód, najważniejszym wyborem w życiu mężczyzny jest wybór odpowiedniej kobiety, bo ta jedna, jedyna, odpowiednia kobieta pomoże mu przejść przez całe życie.  

Obciążające.

To z kolei mgliście przypomniało mi bohatera "Blue Valentine" dzielącego się refleksją, iż mężczyźni upatrują sobie w życiu tę jedną, jedyną kobietę, dziewczyny zaś szukają swojego księcia z bajki, aż w końcu wychodzą za mąż za faceta, który ma dobrą pracę i po prostu zostaje przy niej.

Mniej obciążające.

Nie wiem, jakimi szlakami moje skojarzenia wędrują, ale to zaś przywołało wspomnienie rozmowy z m. W moim wydaniu wygląda ono mniej więcej tak, że jako aspirujący podlotek, który pomimo, iż zorientował się, że pięknym, pełnym wdzięku dziewczęciem nie jest, przeżywam swoją pierwszą - no może nie pierwszą, ale na pewno najważniejszą dla mnie - miłość i zagaduję moją rodzicielkę nieśmiało, chcąc uporządkować te dziwne sprawy sercowe. Co robić matko?! No i w odpowiedzi otrzymuję historię wszystkich miłości, by niejako, skorzystać z jej doświadczenia sercowego, by mądrze wybrać. Myślałam wtedy, że gdzieś mam to wybieranie, ja po protu chcę, by ktoś mnie kochał. 

Potem sobie odpuściłam. Zresztą mnie też ktoś sobie odpuścił. Przerzuciłam się z filmów romantycznych na dramaty.

Teraz, gdy przypominam sobie tę sytuację, myślę, że rozumiem, dlaczego m. tak zareagowała. Przyjemnie jest powspominać te niesprawdzone miłości, pełne "co by było, gdyby...". W konfrontacji z nimi ten już podjęty wybór wypada blado. Szczególnie wobec codzienności.

Tak sobie myślę, że deklaracja miłości w postaci przysięgi małżeńskiej to jedno wielkie nieporozumienie. Nie wiem, kto to wymyślił, nieuleczalny fan kiepskich romansów, sadysta czy człowiek niespełna rozumu. Dajcie spokój, dwoje uważających się za dorosłych ludzi ślubuje sobie miłość, wierność, uczciwość itd. W tej chwili powinni sobie obiecać, że zrobią takie świństwa jakich świat nie widział, rozczarują, zawiodą i rozwalą swoje wyobrażenia o sobie nawzajem, spowszednieją sobie, będą się kłócić o pierdoły, zapominać jeden o drugim i w sumie to już nie będą w stanie odpowiedzieć na pytanie, po jakie licho chcieli być razem. I dopiero, gdy to zrobią i nie wykopią jeden drugiego, to pomówią o jakichkolwiek deklaracjach. 

Taka moja refleksja na temat podejmowania wyborów.



Komentarze

Popularne posty