Objaśniają mi świat

Młody miał ostatnio zadanie z matematyki. Zasiedli do niego z M. Po chwili dołączył J. I tak trzy pokolenia pochyliły się nad zagadnieniem dla drugoklasisty. J. zapisał równanie z dwoma niewiadomymi i zabrał się za tłumaczenie. Po zapełnieniu połowy kartki, napisał drukowanymi literami "logiczne myślenie", a następnie stwierdził, że wytłumaczenie tego ośmiolatkowi przekracza jego możliwości intelektualne. M. starczyło równanie z jedną tylko niewiadomą. Młody wrócił z notatkami i zawstydzony stwierdził, że nic z tego nie rozumie. Królowa nauk zapewne uśmiechnęła się pobłażliwie. Do mnie też. Pomyślałam, toż to zadanie dla ośmiolatka, to MUSI dać się rozwiązać prościej. No i dało się. Choć równań czar pozostał i pośmialiśmy się, i z nostalgią "eh" westchnęliśmy.

Tak się też złożyło, że młoda ostatnio zasypuje ontologicznymi pytaniami, zaczynającymi się od "Mamo, mamo, czemu, czemu ...?"  Proste i logiczne odpowiedzi czasem nie dają rady, szczególnie gdy M. upiera się, że dziś są jej urodziny, a potem rozpacza, gdzie to przyjęcie i tort i prezenty. Wobec takiego problemu pozostaje tylko zaczarować rzeczywistość, urodzinową kąpiel przygotować i specjalną piosenkę na dobranoc. Tadam! I ty możesz być bohaterem w swoim domu.

Pomimo uroku tych sytuacji, jakiś prawie niepokój mi pozostał. Oto "Dorośli objaśniają świat". Tyle, że jesteśmy tak samo bezradni wobec pytań, jak te nasze dzieci. Teraz mówię młodemu: "Popatrz, pomyśl, widzisz? Sam wymyśliłeś". Przeraża mnie, że już coraz częściej musi usłyszeć ode mnie: "Wiesz, to trochę jest tak, że ..." albo "Czasami tak to bywa..." i hit sezonu - "Wydaje mi się, że...". No kurcze przewodniczka stada się znalazła. Baran przodownik.

Cóż zrobić. Poziom pytań i odpowiedzi na nie komplikuje się. Szukamy kolejnych i kolejnych dorosłych, którzy będą w stanie opisać nam rzeczywistość i pozwolą czuć się bezpiecznie. Czekamy na pana Kleksa, który powie "a ja wam teraz otworzę głowy i naleję do nich oleju". A potem myślimy, w jakie to bzdury facet kazał nam uwierzyć?! Co to za przebieraniec?! Znajdujemy mędrca, sadzamy go na tronie, a potem wyrzucamy mu "mówiłeś przecież...". No i klęczymy dalej lub przeprowadzamy zamach stanu. Trochę niedorośli do rządzenia, ale pewni, że coś nam jednak nie pasuje.

Długo zdania zaczynające się od "to ważne", "to jest tak, że", były dla mnie jak skarby. Patrzyłam z szeroko otwartymi oczami i zachwytem. Jakby ktoś fajerwerki odpalił. Świat rozjaśnił. Patrzę na młodego i zastanawiam się, w którym momencie to się kończy? Kiedy "to jest" zostaje zastąpione przez "chyba", "według", "może"? Kiedy słuchanie drugiej osoby staje się tylko i aż przyglądaniem jej sposobowi widzenia, pretekstem do pytań? Kiedy dorosły przestaje już nim być i jego objaśnianie świata szlag trafia? Kiedy staje się to tak denerwujące? Kiedy mój król stał się nagi, a ja wskazałam na niego palcem? I kiedy przestałam?

Oscar Wilde pisał gdzieś, że na początku dzieci słuchają rodziców, a potem ich osądzają. I myślę sobie, że ostatecznie też do nich wracają. Innych mieć przecież nie będą. Król nie przestaje być królem tylko dlatego, że jakiś dzieciak z niego zadrwi.

I przypomina mi to przypowieść o synu marnotrawnym. Jakoś tak długo identyfikowałam się  ze starszym synem i myślałam sobie, pewnie, już by mi matka wyprawiła ucztę, jakbym jej coś takiego wywinęła. Od pewnego czasu jednak widzę, że też to tak jest, że patrzymy z wyrzutem na tych naszych miłosiernych, co to dla naszego dobra zgotowali nam cały ten ambaras. Mówimy "idę", byle daleko". Zabieramy co nasze i w świat. 


Zastanawiało mnie, z czym ten młodszy wracał do swojego ojca. I tak mi przyszło do głowy, że może pomimo wszystko, gdzieś tam się uśmiechał. I myślę sobie, że sama wróciłam spokojna. Nie jest ważne, czy moja miłosierna objaśniła mi świat. Nie jest ważne, czyśmy okazały się godne. Ważne, że pozwoliła mi myśleć, wiedząc, że sama jest pewna swego.
Patrzę na młodego i myślę sobie, że dosyć wcześnie stał się adeptem sztuki kwestionowania i podważania. Moje prawdy przestają być już tymi objawionymi.  Teraz dyskutuje, już niedługo się zbuntuje. I też chciałabym móc się wtedy uśmiechnąć. Niech osądza, boczy się, obraża, byleby myślał. A ja będę czekała bezradna z tymi swoimi przekonaniami. Światem tak objaśnionym, że aż mieści się na dłoni.











Komentarze

Popularne posty