To the back door

"Deadline" to określenie na ostateczny termin wykonania jakiegoś zadania. Zabawne słowo. 

Kiedyś, gdzieś przeczytałam, że podczas gdy cały świat ożywiony umieszczony jest w porządku cyklicznym, nasz ludzki przebiega sobie ot tak liniowo. Od początku do końca. Niezła z tego tragedia, niemalże na miarę klasyków. 

W porządku cyklicznym mamy do czynienia ze swego rodzaju zastępowalnością. Coś jakby zliczyć wszystkie pieski, kotki i chomiczki,  które się miało. Ukochane pupile i ich następcy. Z człowiekiem zaś tak się nie da. 

Kiedyś pewien student porównał ludzi wokół siebie do puzzli. Argumentował, że gdy wypadnie ci jeden element, zastępujesz go drugim o tych samych parametrach. I na sali wybuchło święte oburzenie. Jak to?! Co za bezduszność! Ten zaś dalej, niczym niezrażony: "Gdy zniknie jeden element systemu, znajdujesz na jego miejsce drugi i tyle". Również mnie ruszyło to rozumowanie, ale potem pomyślałam sobie, że chłopak przynajmniej hipokrytą nie jest, a nawet, że ma nieco racji. 

Trudno jest bowiem żyć z dziurą, wyrwą po kimś. Trudno też na kogoś takiego patrzeć, a co dopiero obcować. Gdy spotykamy człowieka zanurzonego w stracie, mówimy ok, rozpaczaj, to normalne, wyrzucaj sobie, żeś czegoś nie zrobił, źle się zachował, mea culpa. Zaś po pewnym czasie stajemy się już z leksza niecierpliwi. "Zostaw" - mówimy, "życie musi toczyć się dalej" - przekonujemy, "musisz iść do przodu", "nie warto rozpamiętywać", "to już za długo trwa". No kurcze. Co nam w tym życiu od jednej daty do drugiej zostaje? Jak tu uwolnić się od kogoś, gdy ma się poczucie, że gdy to nastąpi, on już definitywnie zniknie? Jaki wtedy sens jego życia? A jaki mojego?

Zdarzyło mi się spotkać osobę, która kilka lat po śmierci bliskiej sobie osoby, rozpłakała się przy sytuacji raczej nie mającej nic wspólnego z jej stratą. Ot, ktoś coś powiedział, inny dodał, jej się skojarzyło. Rozmawiałyśmy sobie potem i usłyszałam pytanie: "Czy to kiedyś przestanie tak boleć?". I palnęłam, że chyba nigdy. Wspierająca jak ta lala. 

Taki porządek ludzkiego życia, że przynosi on trud poszukiwania sensu i dylematy tym, którzy pozostają. Strat nie przepracowujemy. My się z nimi nie do końca oswajamy, jak ten kot Szymborskiej z pustym mieszkaniem i z nowym lokatorem. 

***

Deadline. Szkoda tylko, że nie znasz dnia ani godziny, na które to masz oddać uzupełnione dokumenty. Stanąć u drzwi z pomiętymi papierzyskami, ot tak na kolanie zabazgranymi. Najlepiej zaś wśliznąć się tylnymi drzwiami i liczyć na to, że cię nie rozliczą. 

Hiromi Arakawa stworzyła świat, w którym dziewięciolatek rozkminia tajemnice alchemii, rządzącej się zasadą równoważnej wymiany. Wedle jej prawideł wiele można stracić, gdy letce się pewne rzeczy waży. Najpierw zaś trzeba dać, by otrzymać. Trudne to i okrutne zarazem. Jak tu bowiem oszacować coś, czego wartości w sumie nie da się określić? Nie jest przecież tak, jak powiada ojciec Todda Andersona, że póki nic sobą nie reprezentujesz, wart jesteś pięć pięćdziesiąt. 

Ile za ile w tym naszym świecie? Po ile miłość, proszę pana? Szacunek, lojalność, współczucie? Ile za uwagę? Ile za troskę? Co dostanę za posłuszeństwo, za opanowanie sztuki rezygnacji i czy nie będzie tego za mało? Ile muszę dać, by coś otrzymać? Jestem tego warta? Jest jakiś jeden stragan na tym targowisku, czy może wiele, z towarem o zróżnicowanym gatunku oraz oszustami pociskającymi tombak?

Myślę, że gdyby nie samoświadomość, nie wylądowalibyśmy w tym liniowym porządku. Nie przywłaszczylibyśmy go sobie z tym całym ambarasem w postaci "ja" i "moje". Z punktu widzenia takiego jelenia pewnie niczym nie różnimy się od innych drapieżników. W zadzie on ma te nasze egzystencjalne i ontologiczne problemy. 



Komentarze

Popularne posty