Nic nie widziałem

U pisarza, do którego tekstów jakoś tak lgnę, choć nie do końca rozumiem, napotkałam taki fragment: Nieraz się zastanawiam, czy on nie urodził się już martwy. Nigdy nie spotkałem człowieka, który tak mało interesował się życiem. Czasem myślę sobie, że to największe nieszczęście naszego świata: wśród ludzi zajmujących najwyższe stanowiska mamy zbyt wielu nieboszczyków. I jak to u Vonneguta, zdania te uwodzą, chociażby dlatego, że odnoszą się do człowieka, który niby nie wszedł grzecznie w żadne normy i konwenanse przez społeczeństwo pożądane, a jednak pozostał dziwnie zimny i mało ludzki, niczym swój ostatni wynalazek.

Najpierw przypomniały mi cytat z Benjamina Franklina, mówiący o tym, że większość ludzi umiera w wieku 25 lat, ale czekają z pochówkiem aż do siedemdziesiątki. Może dlatego słowo egzystencja ma w sobie tyle chłodu.  W słowniku cieszy ono wyjaśnieniem "istnieć, być", które samo w sobie jest takie wystarczające. Potem jednak ześlizgujemy się na kolejne: "prowadzić życie ograniczone do niezbędnych potrzeb". Ała. Często zestawiamy je z terminem wegetacja, który, gdy odnieść go do człowieka, oznacza życie ograniczone do procesów fizjologicznych bądź życie człowieka pozbawione aspiracji, celów i perspektyw. Jednak opisując nim roślinę, mamy już na myśli jej czas intensywnego wzrostu, kwitnienia i owocowania. Nie jesteśmy roślinami, chociaż taki z nas organizm, jak każdy inny. 

Media społecznościowe pełne są refleksji i zgrabnych, choć gorzkich sformułowań, wyjaśniających na czym polega dorosłość. Pay your bills, do your duties, swallow your pride, suck it up. Ewentualnie znajdź sobie jakąś odskocznię w myśl, że ludzka wątroba zdolna jest znieść więcej niż ludzkie serce. 

Dorosłość ma niesamowity PR. Mit kreowany przez frustracje nastolatków i marzenia dzieci. "Mamo, mamo, kiedy będę już taka duża jak ty...".  Wprost nie można się doczekać, by być już niezależnym, samowystarczalnym, decyzyjnym i co tam jeszcze. Bajka i bujda na resorach. Co zabawne, nikt niczego nie obiecywał, a tylu czuje się rozczarowanych. I pozostaniemy tacy, jeśli wciąż będziemy wierzyć w to, że "ma się stać". Nic się nie stanie. Tęsknota ta zaś wydrąży nas łyżeczka po łyżeczce. A pogoń w poszukiwaniu winnych zapędzi w kozi róg, z którego już niedaleko do bezradności.

Właśnie o rozczarowaniu też znalazłam kwiatek u wspomnianego pisarza: Dojrzałość - powiada Bokonon - jest gorzkim rozczarowaniem, na które nie ma lekarstwa, chyba że uznamy za jakieś lekarstwo śmiech. Cóż, humor jest znanym sposobem radzenia sobie. Z jednej strony wyostrza widzenie, z drugiej zmienia perspektywę.

A dorosłość i dojrzałość? Szukam okazów w przyrodzie, ale widzę tylko mniejsze i większe dzieci. Ze mną włącznie.

O kimś nie dość dorosłym, choć dawno już takim być powinien, mówimy dziecinny (co ciekawe i fajne, słowo to pochodzi od dziecina i fakt ten jakoś mi zmienia to pejoratywne znaczenie). No niby dziecko, ale jednak inny. No urósł nam, ale z nim urosły też i nasze oczekiwania. 

Wracając do początku - myślę, że rodzimy się i otwieramy szeroko oczy - z zachwytu, ze zdziwienia bądź przerażenia. Jedni z nas widzą rzeczy nowe i tu już niedaleko do takiego zachłyśnięcia się, które każe czy pozwala gnać, odkrywać, smakować, rozkoszować się każdą nowością. Inni, tak jakby znajome - nic nowego, nic ciekawego, stary dobry ład, znudzenie i równia pochyła do starości - tak trochę jak ze zjawiskiem entropii: porządek w jednym miejscu, okupiony jest chaosem  w drugim. Jeszcze inni mają je szeroko otwarte z przerażenia. I to właśnie oni szybko je zamykają. Unieruchamiają jakiś obraz, by był stały i w jakiś przewrotny sposób bezpieczny. Albo też tworzą sobie nowy, z leksza podmalowany. Pozostają ślepi, zdystansowani, oderwani. To chyba właśnie owi Vonnegutowscy nieboszczycy. 



Komentarze

Popularne posty