Chcieć czy nie chcieć - oto jest pytanie

Jak wpakować się w małe załamanie? Nie trzeba wiele. Wystarczy wybrać się z dzieckiem na bajkę. O tym, że Disney potrafi straumatyzować wiedzą wszyscy ci, którzy oglądali choćby "Króla lwa". My zaś z M obejrzałyśmy "Życzenie". 

Tłem historii jest ciekawa koncepcja. Otóż król, po stracie bliskich, postanawia nie dopuścić do powtórzenia się podobnych wydarzeń. Szlachetny drań w tym celu opanowuje magię i tworzy królestwo, do którego ludzie garną się jak do utopijnego raju. Szkopuł w tym, że ubóstwia on podziw i wdzięczność, jakimi się go za to darzy. No i jeszcze niby nic w tym złego, ale tak sobie wymyślił, że wraz z ukończeniem osiemnastego roku życia należy powierzyć mu swe marzenie. On zabiera i chroni je, bezpiecznie zamknięte w wieży zamku, wdzięczny poddany zaś zapomina o nim na zawsze. Król zaś starannie selekcjonuje owe marzenia i raz na jakiś czas miłościwie spełnia jedno z nich. No ilustracja koncepcji Fromma jak się patrzy. Żyje się tam zatem pięknie w tym królestwie, miło i przyjemnie z nadzieją, że może pewnego dnia ów nadęty bubek uczyni cię jeszcze szczęśliwszym. Problem pojawia się w momencie, w którym główna bohaterka dowiaduje się, że marzenie jej dziadka nigdy nie zostanie spełnione. Dlaczegóż to? Jest zbyt niebezpieczne w opinii władcy. Stary człowiek marzy bowiem o opowiadaniu historii, które zdolne będą poruszyć innych. I tu przychodzi skurcz serca i uruchomienie kanalików łzowych po raz pierwszy - młoda zobaczyła marzenie dziadka i chce mu o nim powiedzieć, on zaś odmawia, bo jakże miałby dalej żyć wiedząc, że to o czym marzy, nigdy nie zostanie spełnione? 

I to też jest ciekawe - "zostanie spełnione". 

Nie lubię oddawać mojej wolności w imię spokoju. Cieszyć się, że "jest jak jest" i może dane będzie więcej. Przez kogo? Z drugiej strony, nie lubię również idei człowieka - kowala własnego losu. Przekonania, że jeśli tylko bardzo zapragniesz oraz włożysz odpowiednio dużo wysiłku, to sięgniesz gwiazd. Wszystko jest w twoich rękach. Czasami rodzimy się jednak z kartami, które ledwo pozwalają utrzymać głowę nad powierzchnią. Co wtedy? Mierz siły na marzenia? Dopasuj je do możliwości?

I tu przyszedł mój ból tyłka numer dwa. Usadowiłam się bowiem w przekonaniu, że takim kluczem do szczęścia, zadowolenia, jakiejś takiej satysfakcji z życia jest ciągła weryfikacja przekonań - konfrontowanie tego, do czego mnie ciągnie, z tym, czego tak naprawdę pragnę, do czego to jest mi potrzebne, co mi to da, co za tym stoi, kim mnie to uczyni. Zauważyłam też, że im mniej chcę, im mniej się od tego świata i ludzi domagam, tym spokojniejsza jestem, tym mniej ścisku w sercu, szarpania się. I tak sobie oglądałam tę bajkę, psiocząc na głupią, porywczą, nastoletnią główną bohaterkę i złapałam się na pytaniu, czy tak przypadkiem mistrzowsko siebie nie oszukuję. Durnia z siebie nie robię. Czy rzeczywiście, gdybym od jutra miała już nie być i gdybym mogła popatrzeć na to moje bycie, to czy nie zorientowałabym się, że błędnie to sobie obmyśliłam? Żadnego żalu? Żadnego "eh, było jak było, trudno"? Kurczę, nie wiem. Jest do tego jakiś kwestionariusz? 

Słuchaj intuicji - powiedzą. Co, jeśli ona bardziej psa Pawłowa już przypomina? Idź za głosem serca - powiedzą.  Skąd wiedzieć, czy to moje serce omdlałe już nie jest? No to się zastanów, rozważ i wybierz - powiedzą już z leksza zirytowani. No, ale co jeśli to myślenie, to taki strażnik szaleństw już jest? Nie pasuje mi, by patrzeć wciąż pod nogi i przegapiać niebo. Z drugiej strony nie sposób iść, patrząc przed siebie i nigdy nie wdepnąć w kupę. Jak jest okej, warto wyściubić nos i sięgnąć dalej, czy lepiej trzasnąć się po łapach?




Komentarze

Popularne posty